środa, 24 lipca 2013

Song fic Shizaya: Lifehouse "Broken"

Dziękuję za te dwa liebstery, które otrzymałam, to naprawdę miłe z Waszej strony .///.
Gomenne, że nie ma nowego rozdziału, ale nie zdążyłam go dokończyć, a też nie chciałam dodawać czegoś tak krótkiego T^T
W ramach rekompensaty wrzucam jeden z song fic'ów, który napisałam jakiś czas temu. To mój pierwszy, wiec nie wiem na ile on jest dobry.


„Broken”

The broken clock is a comfort, it helps me sleep tonight

Ten zepsuty zegarek przynosi ulgę, pomaga mi dziś zasnąć. Nie tego pragnę. Kocham swoje życie, pomimo wszystkich kłód jakie los rzucił pod moje nogi. Łapczywie trzymałem się każdej deski ratunku, by uratować siebie, by nie musieć umierać i zastygać na wieki kilka metrów pod ziemią. Czerpałem z życia pełnymi garściami, nie przejmując się żadnymi konsekwencjami, jakie z czasem w końcu by mnie dopadły. Żyłem chwilą, bez żadnych zmartwień. Do swoich planów oraz do celów, za którymi ślepo podążałem, wykorzystywałem każdego, kto nawinął mi się pod rękę. Nie wybrzydzałem.

Maybe it can stop tomorrow from stealing all my time

Może zatrzyma się jutro, okradając mnie z całego mojego czasu jaki jeszcze mi pozostał. Czas, to największy wróg człowieka. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak te sekundy, minuty, godziny, przelatują nam przez palce niczym ziarenka piasku. Nie zdołamy ich już odzyskać, choćbyśmy próbowali z całych swych sił. Człowiek wciąż był nadal tylko istotą. Wobec całego obszernego Wszechświata, takim małym, nic nie znaczącym ziarenkiem piasku. Dopiero teraz, gdy leżę na szpitalnym łóżku podpięty do kroplówki i masy aparatur, zaczynam rozmyślać nad swoim życiem, choć nigdy dotąd nie poświeciłem temu ani minuty. Liczyło się dla mnie to, co robiłem w tamtych chwilach. Gdy śmierć nie wisiała nade mną z chciwym uśmiechem, nie mogąc doczekać się, aż zabierze moją brudną duszę ze sobą do czeluści piekielnych. Bo jedynie na to zasługiwał ktoś mojego pokroju.

I am here still waiting though I still have my dobts

Ja wciąż tutaj czekam, czekam na swój ostatni oddech, ostatnie mrugnięcie, ostatni ruch dłoni. Śmierć była dla mnie w tej chwili wybawieniem choć wciąż mam swoje wątpliwości. Egoistą byłem od zawsze. Tak i teraz myślę jedynie o tym, by okrutny Bóg zlitował się nade mną i pozwolił odejść. Gdziekolwiek.

I am damaged at desk, like you’ve already figuderd out

-Jestem uszkodzony Shizu-chan. Nie próbuj temu przeczyć, bo to na nic jeśli już zdążyłeś zauważyć –mówię głosem wypranym z emocji. Mój przyjaciel, ukochany, siedział wiernie przy łóżku szpitalnym na którym przebywałem od tygodnia i pocieszał mnie. Poprawiał mi humor. Sprawiał, że w obliczu śmiertelnej choroby uśmiechałem się. Napawał mnie szczęściem. Tym niewyobrażalnie wielkim szczęściem, od którego zawsze starałem się uciekać jak najdalej.

I’m falling apart, I’m barley breathing

-Przestań. Shinra powiedział, że.. –zaczął, choć zobaczyłem jak się waha, myśląc nad drugą częścią wypowiedzi. Ubiegłem go więc nie chcąc pozostawić go samego w tych złudnych nadziejach.
-Rozpadam się na części, ledwo oddycham – spoglądam na niego, gdy słowa wydobywają się z moich ust. Jego złote oczy patrzą na mnie ze zmartwieniem, a mnie kraje się serce. Tysiące zniekształconych kawałków, nie dających się na powrót złożyć w jedną całość. Nikt mu nie powiedział, że umieram. Nie zasłużył sobie na tą pół-prawdę, wciskaną mu przeze mnie i Shinrę. Celty oznajmiła nam, że mamy jej nie wciągać w swoje kłamstwa. Co więc w tej chwili było gorsze? Kłamstwo? Pół-prawda? Oba. Ale to drugie bardziej zrani Shizuo.

With a broken heart that’s still beating
In the pain there is healing

Ze złamanym sercem, które wciąż bije pod żebrami, odwracam od niego wzrok. Widok łez na jego policzkach sprawia, że mam ochotę umrzeć w tej chwili. Rozpaczliwe błaganie Boga o możliwość dalszego życia, było jak cofnięcie ludziom grzechu pierworodnego. Niemożliwe. Nie wykonalne. Bóg mnie nie wysłucha, bo nigdy też z nim nie rozmawiałem. W bólu jest uzdrowienie mej duszy. Tylko takim sposobem mogę odpokutować swe grzechy. Choć raz w życiu.

In your name I find meaning
So, I’m holdin’on, I’m holdin’on, I’m holdin’on
I’m barely holdin’on to you

-W Twoim imieniu odnajduję znaczenie, więc trzymam się, trzymam się, trzymam się życia i ledwie co trzymam się Ciebie – znów padają słowa spomiędzy moich suchych warg, zadając psychiczny ból nie tylko mnie, ale i zapewne Shizuo. To on pokazał mi, jak świat może być piękny, gdy nie ma w nim moich chorych fantazji. Dał mi czas na przyzwyczajenie się do nowej rzeczywistości. Pozwolił mi na co tylko chciałem. Każdy ruch, każde słowo oraz gest, był dla mnie czymś innym niż dotychczas. Gdy porzuciłem dawne idee, wszystko się zmieniło. Niestety, było już za późno.
-Nie mów takich rzeczy, Izaya. Wyjdziesz z tego prędzej czy później… Obiecaj mi to –chwyta moją chudą dłoń w swoje własne. Ciepło promieniujące od jego ciała pieściło każdy centymetr skóry na moich palcach. Pragnąłem więcej. Więcej tego ciepła, mające możliwości by odegnać na zawsze to okropne zimno, doskwierające mi od kilku długich dni.
-Nie mogę… mój stan jest nie stabilny… nie wiem nawet, czy jutro się obudzę. Może umrę we śnie –nie wzdycham. Mówię to, co myślę bez zbędnego smutku czy strachu. Chce być silnym. Przynajmniej w moich ostatnich chwilach.
-Przestań! –krzyczy, tracąc zdrowy rozsądek. Ponoszą nim uciążliwe emocje, których chce, lecz nie może się pozbyć. Najprawdopodobniej zdał już sobie sprawę z tego, iż moje słowa nie były rzuconymi na wiatr. Wiem co mówię nawet wtedy, gdy nie jestem przekonany o swojej racji.

The broken locks were a warning you got inside my head
I tried my best to be guarded, I’m an open book instead

Te połamane rygle, były ostrzeżeniem, że dostałeś się do mojej głowy zajmując 90% moich myśli każdego dnia. Analizowałem Twoje ruchy, nieskutecznie przewidując kolejne posunięcia. Nigdy nie działałeś według mojego planu. Jeśli coś ułożyłem sobie w głowie, pewny siebie siadałem na widowni z kubełkiem popcornu i patrzyłem, jak rozwalasz moje kolejne marzenie. Dziś nie mam Ci tego za złe. Wręcz przeciwnie. Przez te kilka lat doświadczałeś mi wspaniałych przeżyć, a moja egzystencja nigdy nie była nudna. Nie było dla Ciebie przeszkodą wyważenie drzwi do mojego mieszkania i wtargnięcia do niego bez zaproszenia. Nie wahałeś się zwalając z mojego biurka monitor, kopiąc komputer i rozbijając szybę fotelem. Cały czas o tobie myślałem. Starałem się jak mogłem, by być ostrożnym i powściągliwym, a zamiast tego jestem otwartą księgą. Czytasz ze mnie jak z książki, gdzie na czystej kartce papieru masz nadrukowane odpowiednie litery. Wystarczy je przeczytać, ułożone w odpowiednie słowa, a te zaś przekażą Ci całą treść dzieła. Sprytne i jakże skuteczne.

I still see your reflection inside of my eyes
That are looking for a purpose, they’re still looking for life

Wciąż widzę Twoje odbicie wewnątrz mych oczu. Moje własne szukają celu, a Twoje? One wciąż szukają życia we mnie. Jakiejś cząstki, podpowiadającej Ci, że będzie dobrze. Że to tylko zły sen i masz nadzieję, że zaraz się obudzisz. Znam Cię, Shizuo, bardziej niż możesz się domyślać. Pokazałeś mi całą swoją osobowość w momencie, gdy najpewniej o tym nie wiedziałeś.

I’m falling apart, I’m barley breathing

Rozpadam się na części, ledwo oddychając, nie czując już nawet czy nadal jest mi zimno, czy to ciepło pochodzące od Shizu-chana nadal gdzieś tu przy mnie jest. Chce mi się płakać, ale nie okazuję tego. Zachowuję pokerową twarz, tak jak zwykle.


With a broken heart that’s still beating
In the pain there is healing

-Dlaczego to właśnie Ty musiałeś tu trafić? Dlaczego nie ja? A teraz ze złamanym sercem, które wciąż bije dla Ciebie, muszę patrzyć na to, jak powoli Cię tracę… Nie chcę nawet myśleć o tym, bo będzie jutro. Co będzie, jeśli Ciebie zabraknie –odzywa się, a w jego głosie wychwytuję wyraźną nutkę rozpaczy. Wierzę w niego. Shizuo był, jest i będzie silnym człowiekiem, niezależnie od tego co go po drodze spotka. Sam bardzo chciałbym taki być.

In your name I find meaning
So, I’m holdin’on, I’m holdin’on, I’m holdin’on
I’m barely holdin’on to you

-Cieszę się, że właśnie nie ty tu leżysz. Poradzisz sobie beze mnie. Ja bez ciebie nie dałbym rady. Jestem słaby, choć może odnosiłeś inne wrażenie. Chce, by choć jeden z nas dokończył swoją historię, trwającą więcej niż dwadzieścia trzy lata. W Twoim imieniu odnajduję znaczenie, to sens i nadzieja, dla mojego całego życia. Więc trzymam się, trzymam się, trzymam się, ledwie co trzymam się Ciebie
Moje słowa działają na niego inaczej, niż się spodziewałem. Myślałem, że nadal będzie się trzymał, że może na mnie nakrzyczy… ale on rozpłakał się. Gorzkie łzy spływały po jego policzkach, łącząc się na podbródku i wspólnie, kropla po kropelce, spadały na moją dłoń, wciąż trzymaną przez silne odpowiedniki blondyna. Moimi głośnymi myślami sprawiłem, że twarda Bestia z Ikebukuro odeszła w zapomnienie. Gdzie ten gniew? Gdzie podziała się jego nadnaturalna siła? Gdzie ta adrenalina pobudzająca ciało do działań?

I’m hangin’on an another day
Just to see what you will throw my way

-Trzymam się kolejny dzień dla Ciebie. Nawet nie wiesz, jak ciężko jest mi patrzeć na Ciebie w takim stanie –odpowiada, ocierając rękawem białej koszuli łzy wydobywające się nieustannie z oczu. Chce je powstrzymać, lecz nie udaje mu się to. Jest tak samo bezsilny jak ja. Rozchyla drżące wargi kontynuując wypowiedź. –Siedzę tu tylko po to, by zobaczyć, że walczysz.
-Przez to co mówisz, stawiasz mi na drodze do piekła wielkie przeszkody –stwierdzam i wymuszam na swoich ustach nikły uśmiech. On jednak wie, że udaję.
-Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? –pyta, a ja kiwam głową na potwierdzenie. –Poczułem do Ciebie coś więcej niż nienawiść. Wtedy nie wiedziałem, co to może być, bo mój wybuchowy charakter nie pozwalał mi się nad tym głębiej zastanowić. Ja… -jego głos załamuję się, lecz nie pozwala sobie na dłuższy przerywnik. Walczy ze sobą wewnątrz, a ja patrzę na to z coraz większym bólem serca. -…Kocham Cię i nie chcę, żebyś mnie zostawiał.
Uśmiecham się ponownie, tym razem szczerze. Zamykam oczy, biorąc głęboki oddech. Czuję, jak powoli przestają do mnie docierać bodźce z zewnątrz. Choć mam świadomość, że Shizuo nadal trzyma mnie za rękę, nie mogę odszukać tego miłego uczucia.
Materac łóżka ugina się, gdy Shizuo kładzie się tuż przy mnie. Jego silne ramiona, w których nie raz zaznałem ukojenia, obejmują mnie, przytulając do torsu. Nie wiem, czy jest ciepły, bo nie odczuwam różnic temperatur. Jedna z jego dłoni wsuwa się w moje zmatowiałe, czarne włosy i tak już zostaje.

And I’m hanging on to the words you say
You said that I will be ok

-Trzymam się tego słowa, które mówisz…. Powiedziałeś, że znajdę cel w życiu, że będę miał się dobrze –mamrotam niewyraźnie pod nosem. Do moich uszu docierają nie równe i coraz rzadsze dźwięki z aparatury medycznej, odzwierciedlającej bicie mego serca. Ciało odmawia mi posłuszeństwa i nie mogę nawet poruszyć palcem, czy choćby otworzyć oczu.
-Kocham cię –szepcze mi do ucha. Ostatkiem sił odpowiadam mu to samo, bez żadnych wątpliwości.

The broken lights on the freeway left me here alone
I may have lost my way now, haven’t forgotten my way home

Te zepsute światła na autostradzie mojego życia, zostawiły mnie tu samego. Gasły powoli, odzwierciedlając mój obecny stan. Ja również gasłem. Wypalałem się. Jestem jak zepsuta zabawka, z tą różnicą, że posiadam duszę. Teraz może zgubiłem drogę, lecz nie zapomniałem drogi do domu. Kiedyś znów się spotkamy. Ja i on w tym drugim świecie. Będziemy razem już na zawsze.
-Izaya... ej, Izaya, słyszysz mnie? –delikatnie potrząsa moim nieruchomym ciałem, a głos ukochanego dociera do mnie jakby z daleka. Robię się senny. Nawet nie próbuję otworzyć oczu, rozpalając w jego sercu iskierkę nadziei na to, że może będzie lepiej. Rusza się niespokojnie przy mnie, a za chwilę czuję jak coś metalowego i zimnego wsuwa się na mój serdeczny palec. Uczucie to jednak szybko znika. Zlewa się z chłodem mojego ciała i faktu, że zaczynam odpływać od tego świata. Już tylko sekundy dzielą mnie od przepaści i chciwych łapsk śmierci. Oczami wyobraźni widzę jak śmieje się ze mnie i szydzi.

I’m falling apart, I’m barley breathing

Rozpadam się na części, ledwo oddycham

With a broken heart that’s still beating

Ze złamanym sercem, które wciąż bije
In the pain there is healing

W bólu jest uzdrowienie

In your name I find meaning

W Twoim imieniu odnajduję znaczenie

So, I’m holdin’on, I’m holdin’on, I’m holdin’on

Więc trzymam się, trzymam się, trzymam się

I’m barely holdin’on to you

Ledwie co trzymam się ciebie

Idę tam i nie mam zamiaru przegrać.
Pokaże im wszystkim, na co jeszcze stać Orihare Izayę.
Żegnaj, Shizu-chan.
 ___________________________________________________________________________
Proszę nie zabijajcie mnie za to. Mam małego szczura na utrzymaniu ;__; 


środa, 17 lipca 2013

DRRR!! "Samotny wśród ludzi" Runda trzecia

Runda trzecia: „nie wiem o co ci chodzi, ale idź być przyjebem gdzie indziej”

<<Ohayo, Tsugaru~!>>
<<Witaj, Psyche: )>>
<<Mam pomysł. Spotkajmy się kiedyś^^>>
<<Gdzie byś chciał?>>
<<Hm… biblioteka?>>
<<Świetnie. Może za dwa dni o 17?>>
<<Pasuje~! Miłego dnia, Tsu-chan~!>>
<<I nawzajem>>
Siedzący na szkolnym dachu blondyn westchnął z uśmiechem, zamykając klapkę swojego żółtego telefonu komórkowego. Jak co dzień rano, przychodził w to spokojne miejsce, siadał na wyniesionej przez uczniów ławce i czekał na początek lekcji. Dziś zaczynał godzinę później niż reszta, gdyż, jak się okazało dopiero po przyjściu do szkoły, jego klasa miała odwołaną pierwszą lekcje biologii. Nie, żeby Shizuo nad tym jakoś szczególnie ubolewał. Choć nie wagarował, to najchętniej zacząłby to robić. Uczył się na przyzwoitym poziomie. Czwórki, czasem trójki, a nawet zdarzy mu się piątka, na przykład z zajęć wychowania fizycznego, lecz spokoju mu nie dawał fakt, że musi znosić obecność Orihary. Ten typ działał mu na nerwy odkąd Shizuo tylko pamiętał. Nawet w przedszkolu ten szkodnik zawsze podbierał mu zabawki i nastawiał rówieśników przeciwko niemu. Robił wszystko, by sprawić jak największy smutek pięcioletniemu wówczas chłopcu(do dziś dnia Shizuo nie wiedział, dlaczego czteroletni Izaya był w jego grupie wiekowej). Ten owy pięciolatek, miał teraz osiemnaście lat, a nienawiść do kolegi z przedszkola pogłębiła się. Za każdym razem gdy spotykał go, najchętniej skopałby mu tyłek i skręcił kark. Za wszystkie szkody mu wyrządzone w przeszłości i za to, co pewnie jeszcze nie raz mu wywinie. Izaya nie był zwykłym, przeciętnej inteligencji człowiekiem. Planował wszystko tak, by odniosło jak największy sukces i powiodła się każda obrana przez niego opcja. Jak zwykł mówić, on nigdy nie przegrywał.
-Tu jesteś, Shizuo-kun –za sobą usłyszał kobiecy głos. Nie musiał zastanawiać się długo nad tym, kto właśnie go znalazł.
-Zawsze tu siedzę, jeśli nie ma tej hieny cmentarnej –odparł, wzruszając ramionami. Cała szkoła mówiła już o obustronnej nienawiści między Heiwajimą a Oriharą, więc przybyła dziewczyna doskonale zrozumiała, o kogo chodziło jej koledze z klasy.
-Jeszcze go nie widziałam, więc może go dziś nie będzie –usiadła obok niego, poprawiając plisowaną spódniczkę do kolan, w kolorze niebieskim. Jej mundurek składał się także z białej, damskiej koszuli, oraz marynarki, na której naszyty został herb szkoły w kształcie koła, z dwoma skrzyżowanymi katanami. Pod nimi zaś widniał napis „Raijin School” – bo nie ma to jak połączenie japońskiego z angielskim.
-Tch… -parsknął blondyn- prędzej meteor spadnie na naszą szkołę, niż on nie przywlecze siebie i swoich pcheł tutaj
Dziewczyna zaśmiała się cicho, zasłaniając usta dłonią. Patrzący na nią kątem oka Shizuo stwierdził, że jego towarzyszka miała bardzo ładne oczy. Jasno niebieskie, przywodzące mu na myśl odcień tych pięknych kwiatów lilii, które jego matka dostawała na urodziny od swojego męża.
-Zapewne tak. Ale mniejsza o nim. Jutrzejsze spotkanie nadal aktualne, prawda? –spytała, patrząc na niego.
-Mhm –skinął głową, uśmiechając się w przyjazny sposób. Gdy w pobliżu nie było tej pijawki, Shizuo był naprawdę spokojnym i sympatycznym człowiekiem, o złotym wręcz sercu.
-Świetnie. Przyjdź trochę wcześniej –z wypełniającej jej radości, ucałowała go lekko w policzek, wywołując na nich lekkie rumieńce. Vorona, bo takie imię nosiła przyjaciółka Shizuo, zauważyła zmianę na jego twarzy niemal natychmiast. Z tego powodu zrobiło jej się cieplej na sercu, a co za tym idzie, jej policzki również oblały się delikatnym zaczerwienieniem.
-Oya, oya Shizu-chan. Dopiero ósma rano, a ty już podrywasz dziewczyny? Nie ładnie – rozległ się kolejny głos, jakieś dziesięć metrów za blondwłosą Voroną.
Izaya Orihara jak gdyby nigdy nic zmierzał w kierunku dwójki znajomych(broń Boże, nie przyjaciół) ze swoim firmowym uśmieszkiem na ustach. W palcach obracał nóż sprężynowy z taką sprawnością, z jaką Shizuo robił to z długopisem na nudnych lekcjach fizyki.
-A ty czego tu, przyjaciół szukasz? Źle trafiłeś –odrzekł spokojnie Shizuo, choć krew już się w nim gotowała. By dać upust szalejącym w jego ciele negatywnym emocjom, zacisnął dłonie w pięści. Przy Voronie nie chciał się unosić i pokazywać jej swojej ciemnej strony, zdolnej zabić gołymi rękoma.
-Rany…  kiedy się nauczysz? Mnie nie potrzebni są przyjaciele. Nie nadają się do niczego pożytecznego i zajmowaliby tylko mój cenny czas –wyjaśnił brunet z takim przekonaniem, jakby wygłaszał nową ustawę przed samym cesarzem Japonii.
-Biedactwo. Nie miałbyś kiedy przyjmować swoich klientów, to ma sens. Wybacz, że byłem tak głupi i nie wpadłem na to od razu. Co ja pocznę ze swoją inteligencją ameby –westchnął teatralnie, co siedząca obok niego dziewczyna skwitowała wesołym śmiechem. Ile to już razy Izaya wyzywał go od jednokomórkowców… Przy pięćdziesięciu Shizuo przestał liczyć, bo nie nadążał.
-A więc już zaakceptowałeś ten fakt? Jak miło –usta czerwonookiego ułożyły się w podstępliwy uśmieszek. W ogóle nie obeszły go słowa rywala, który od dawien dawna miał go za męską dziwkę. Nie będzie mu psuć tej przyjemności myślenia o nim w taki sposób, prawda? To byłoby okrutne, a słuchanie niestworzonych rzeczy na swój temat, Izayę akurat bawiło i wręcz satysfakcjonowało. Co było z nim nie tak, nawet szkolny psycholog nie wiedział. 
-Pogadaliśmy, a teraz z łaski swojej się stąd zabieraj
-Dlaczego? –Izaya przechylił głowę, zadając to pytanie, z czym wyglądał jak zagubiony kotek. To jednak na Shizuo nie działało.
-Bo NIKT cię tu nie chce –podkreślił dobitnie to słowo, by dotarło ono do bruneta, a następnie ten poszedł w siną dal. Podirytowanie było wyraźnie wyczuwalne w tonie jego głosu, przez co Izaya nie miał zamiaru się nigdzie wybierać.
Zabawa dopiero się rozpoczyna, pomyślał, mrużąc swoje fałszywe, czerwone oczy.
-Czyżbyś tracił nad sobą kontrolę przy damie? –zagaił, rozjuszając wroga jeszcze bardziej. Te słowa zadziałały na Shizuo jak kubeł zimnej wody. Przecież nie chciał stracić swoich szans u najładniejszej dziewczyny w szkole tylko dlatego, że jakiś podły manipulator wścibia nos w nie swoje sprawy i ładuje się do cudzego życia z chorą przyjemnością. Przełknął powstałą gulę w gardle i policzył do dziesięciu. To ponoć miało człowieka uspokoić… Tylko nikt nie wiedział, że ta metoda jeszcze bardziej zdenerwowała Shizuo.
-Nie. Vorona, zobaczymy się później, okej? –zwrócił się do dziewczyny, czując, że najlepszym wyjściem było zasugerowanie jej, żeby sobie poszła. Mówienie jej tego wprost nie leżało w tej przyjaznej stronie Heiwajimy.
-Ach, tak. Na razie –dziewczyna przelotnie ucałowała chłopaka w policzek i zaraz ulotniła się niemal tak szybko, jak Izaya zjawił. Nie wiedząc czemu, ten czuły gest nie spodobał się brunetowi. To było jak odebranie dziecku jego ulubionej zabawki, podczas gdy ono świetnie się nią bawiło. Izaya nie mógł pozwolić, by taka pierwsza lepsza panna odebrała mu rozrywkę, jaką dostarczał mu Shizuo. Nie cofnie się przed niczym, jeśli chodziło o coś, co należało wyłącznie do niego.
-A ty co się tak gapisz? –warknął Shizuo, wstając. Wraz z zniknięciem jego koleżanki z klasy, gdzieś uleciał także jego dobry humor. Znów patrzył na swojego wroga z nienawiścią w oczach, które mogłyby z wściekłości zabijać.
-Po to mam oczy, głuptasku –zaśmiał się, odwracając na pięcie, z zamiarem szybkiego opuszczenia terenu. Nie zawsze wycofywał się z trudnych sytuacji, ale jeśli już to robił, to na złość Shizuo. On przecież nie znosił tchórzostwa. Izaya sam nie uważał się za tchórza. Nie był nim. Ryzykował wiele w swoim życiu i nie zamierzał przestawać. Jak to mówią, bez ryzyka nie ma zabawy.
-Nie spierdolisz mi, szczylu –wraz z wypowiedzeniem tych słów, chwycił mocno uciekiniera za tył jego czarnej kurtki. Wyobrażał sobie jak zabija tego gnojka. Marzył o jego śmierci od… właściwie już od samego początku ich zawiłej znajomości. Nie byłoby takiego dnia, w którym Izaya nie przylazłby do niego i nie pokrzyżował mu żadnych planów, czy czegoś nie zepsuł samą swoją obecnością.
-Oj Shizu-chan –westchnął czerwonooki- Nie mógłbyś zwracać się do mnie odrobinkę milej? Nie obraziłbym się
-Nie zasługujesz na to. Idź lepiej g- urwał w pół zdania, gdy Izaya zgrabnie i szybko wyswobodził się z „pułapki” blondyna. Shizuo nie zauważył nawet kiedy rywal sięgnął do kieszeni i wyjął z niej nóż sprężynowy. Metalowe ostrze znajdowało się teraz tuż przed jego nosem, a szkarłatne tęczówki wbijały swoje spojrzenie w złote odpowiedniki blondyna. Shizuo zaklął cicho pod nosem.
Skąd ten gnojek ma w ogóle coś takiego? Zadał sobie pytanie w myślach, nawet nie oczekując odpowiedzi. Przecież dobrze wiedział, że jeśli coś ma związek z Izayą, jest podejrzane lub nie legalne. Albo najlepiej oba naraz.
-To tylko gra, a ty jesteś w niej jedynie marnym pionkiem, na którego szybką śmierć liczę. Choć raz mógłbyś zrobić mi te przyjemność i działać zgodnie z moim planem.
Słysząc te słowa z ust bruneta, Shizuo sam nie wiedział co zrobić. Śmiać się, śmiać się, czy może śmiać się? Parsknął więc śmiechem, odsuwając się na bezpieczną odległość.
-Nie wiem o co ci chodzi, ale idź być przyjebem gdzie indziej. Naprawdę nie mam ochoty na słuchanie steku bzdur. To co mówisz, nigdy nie ma sensu
-Mylisz się. To ty nie widzisz w tym sensu. Nadejdzie dzień, w którym przypomnisz sobie moje słowa –odpowiedział szybko Izaya, cofając broń i chowając złożony nóż do kieszeni spodni. Posłał blondynowi na pozór przyjazny uśmiech, w którym czaiła się ta złowroga nutka, a następnie zniknął mu z oczu.
-To ostatnie zabrzmiało jak moja matka

***

Kobieta w czarnym kombinezonie siedziała na wygodniej, jasnej sofie, oglądając program telewizyjny, gdzie teorie na temat istnienia UFO brano całkowicie na poważnie. Choć jej ramiona drżały, a dłonie zaciskała na małym urządzeniu wyglądem przypominający najzwyklejszą komórkę, nie przełączyła na inny kanał. Wytrwale czekała na upragniony koniec odcinka, chłonąc jednocześnie każdą z podawanych tam informacji. Niemal podskoczyła ze strachu, gdy po całym mieszkaniu rozległ się irytujący dźwięk telefonu stacjonarnego. Ponieważ była sama, nie mogła zignorować czyjegoś połączenia. Najpewniej było ono do Shinry, ale i w tym przypadku powinna odebrać, a następnie o wszystkim go powiadomić. Wyłączyła telewizor, nawet nie używając w tym celu pilota, i podeszła do aparatu.
-Słucham? –odezwała się jako pierwsza, tuż po przyłożeniu słuchawki do ucha. A raczej do miejsca, gdzie owe ucho powinno się znajdować. Przez krótką chwilę nie słyszała żadnego głosu dobiegającego ze słuchawki, ale gdy już się pojawił, pożałowała, że w ogóle odebrała.

-Bezgłowy jeździec, mam racje?
________________________________________________________________________________
Chcę szczerze podziękować za nominację do Liebster, mimo iż niekoniecznie na nią zasłużyłam .///.
Tak czy inaczej, dziękuję również za wszelakie komentarze. Dzięki nim mam motywacje do dalszego pisania, a to u mnie różnie bywa. 
Do zobaczenia za tydzień~!

poniedziałek, 15 lipca 2013

"Liebster Awards" x2

Naprawdę nie wiem za co dostałam te nominacje. Dopiero zaczęłam pisać i raczej nie ma tu nic godnego tej nagrody .////.
W każdym razie dziękuję Casjel ;)

EDIT: A teraz dziękuję również Nanako, za nominowanie mnie do tejże nagrody. Bardzo za to dziękuję. Nie wiedziałam, że to co piszę może się aż tak podobać, ze zasłużę na dwie nagrody(i tak twierdzę, że nie zasłużyłam nawet na jednego xD)

"Nominacja do Liebster Award jest od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej ilości obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. 
Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."


Pytania od Casjel: 

1. Masz starsze/młodsze rodzeństwo?
Młodsze. Brat. Straszny z niego... człowiek o niskim ilorazie inteligencji. 

2. Co zachęciło cię do pisania na blogu?
Przyjaciółka. Groziła mi no i tak wyszło xD 

3. Wolisz książki, filmy, czy filmy na podstawie książki?
Zdecydowanie książki. Wolę zdać się na swoją wyobraźnie i przeżyć niesamowite chwile z tomiszczem w ręku, niż przez kilka godzin gapić się w ekran, gdzie reżyser i scenarzyści wyręczyli mój mózg. 

4. Jaki jest twój charakter?
Hm... Pojęcia nie mam jak siebie opisać, to dość trudne. Ostatnio zostałam okrzyknięta przez przyjaciółkę człowiekiem skurwielem, więc można się domyśleć. 
Ale nie, no bez przesady. Aż taka straszna nie jestem. Zdarza się mi być miłą(zazwyczaj potem tego żałuję...)

5. Kim jest ktoś?
Trochę nie ogarniam pytania. Ale jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o Izaye :3

6. Lubisz jogurt?
No ba. Niestety mój szczur też i się mi na niego rzuca .__.

7. Masz jakieś ulubione anime/mangę?
Ależ oczywiście. Anime - zdecydowanie Fullmetal Alchemist Brotherhood. Manga - Shingeki no Kyojin.(ach ten Rivaille <3)

8. Ile razy byłaś w szpitalu?
Tak sama ze sobą(prócz momentu jak mnie mama rodziła .3.) to raz, jak wyrżnęłam na rowerze i trzeba było jechać na prześwietlenie ręki. A w odwiedziny to kilka razy, których nie jestem w stanie zliczyć.

9. Być czy nie być?
...oto jest pytanie" - Hamlet. Ja tam wolę być. 

10. Jest burza i nie ma prądu. Jesteś sama w domu i słyszysz jak ktoś się włamuje. Co robisz?
 Plan A: Włączam na full płytę Metallici na wieży. To powinno go przegonić, co nie?
 Plan B: .... nie ma planu B. Zakładam, że plan A wypali.

11. Jak zaczęła się twoja przygoda z M&A?
A to było ciekawe. Pewnego wrześniowego wieczoru, trzy lata temu, gdy miałam fazę na "Zmierzch" i wampiry, natknęłam się na pewne anime pt."Vampire Knight". Postanowiłam obejrzeć i mnie urzekło(w tamtej chwili, bo obecnie sama się dziwie, że mi się spodobało - nie obrażając fanów tego anime. Każdy lubi coś innego i szanuję to). Potem poszło z górki. 

Pytania od Nanako:

1. Jak to się stało, że założyłaś bloga?
Przyjaciółka zagroziła mi, że jeśli tego nie zrobię to staną się ze mną straszne rzeczy xD

2. Wolisz koty, czy psy?
Hm... chyba koty. Może i nie są tak inteligentne jak psy, ale są takie tulaśne :3 No i koty kojarzą mi się z Izayą, a to mój ulubiony bohater.

3.Czy grasz na jakimś instrumencie?
Nie i cholernie żałuję.

4.Co Ci się podoba w Yaoi/Shouen Ai?
Jeśli chodzi o anime/mangę z tego gatunku, to powiem szczerze, że jedynie samo istnienie pary homoseksualnej(no i słodkie uke). Ponieważ w tym gatunku autorzy skupiają się jedynie na scenach łóżkowych, fabuły zbytnio tam nie ma, przez co nie oglądam takich anime. Wolę czytać opowiadania fanowskie, gdzie łączone są postacie w oryginale nie występujące razem. Wtedy jest i fabuła i to, co yaoistki lubią najbardziej :3

5.Gdybyś miała wybierać między morzem, a górami, co byś wybrała?
Zdecydowanie morze. Mieszkam tak blisko gór, że aż mi się przejadły.

6. Kim jest twój ulubiony aktor/aktorka?
Johnny Depp/aktorki ulubionej nie mam.

7.Czego w sobie nie lubisz?
Tego, że mam potwornego lenia <--- człowiek który śpi do 12.

8.Jaki jest twój ulubiony rodzaj muzyki?
Wszelakie odmiany metalu i rocka.

9.Lato vs. Zima
Zima. 

10.Twoje hobby?
To chyba oczywiste, że m&a ^.^

11.Oglądałaś Bleacha?
Oglądam. Na razie jestem na 14 odcinku, ale mam zamiar obejrzeć całą serie.

Moje nominacje: 
Itrazjel (mam nadzieję, że nasza kochana Ari nie weźmie od Ciebie tych pięciu złotych w zamian za zabicie mnie >.<)
Kiasarin
Madame Black
Mephi

Moje pytania:
1. Ulubiona para yaoi?
2. Jakie było Twoje pierwsze anime?
3. Jest jakiś polski serial, który lubisz? 
4. Jaka postać jest bliska Twojemu sercu?
5. Masz ulubioną książkę? Jeśli tak, to jaką?
6. Inne hobby prócz m&a?
7. Najgłupsza rzecz jaka Ci się przydarzyła w życiu?
8. Jaki film uważasz za największą klapę?
9. Może ulubiony zespół?
10. Jakie zwierze chciałabyś mieć?
11. Najdziwniejsze imię jakie słyszałaś? 

Uff, udało mi się wymyślić te 11 pytań, ale ciężko było - nie mam do tego głowy .__.




środa, 10 lipca 2013

DRRR!! "Samotny wśród ludzi" Runda druga

Runda druga: „przestań mówić takie rzeczy. Przerażasz mnie”


Tokio. Jedno z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych miast świata. Liczba mieszkańców była kilka razy większa niż w innych miastach Azji, czy Europy i nie było w tym nic dziwnego. Tutaj życie toczyło się dwadzieścia cztery godziny na dobę. Po zachodzie słońca wszystkie reklamy, napisy, ożywały świecąc jaskrawymi neonami na odległości kilkunastu metrów. Razem tworzyły mozaikę kolorów kontrastujących ze sobą w taki sposób, że przechodząc obok nich, czasem należało zmrużyć oczy, by nie zostać oślepionym. Od samego patrzenia na miejski krajobraz miejski, znajdując się w samym jego centrum, można było dostać oczopląsu. Przy akompaniamencie ciągłego hałasu przejeżdżających aut, żaden turysta, nie przyzwyczajony do takich warunków, nie wytrzymałby zbyt długo. Mieszkańcy Tokio, żyjący tu od kilku lat, już zdążyli się do wszystkiego przyzwyczaić. Do rozlegających się, kilka razy w ciągu nocy, odgłosów karetek, policji, do jasności za oknem nawet o trzeciej w nocy. W całym tym hałasie, pośpiechu oraz odgłosów dobrej zabawy, niekiedy suto zakrapianej alkoholem, znalazła się ona. Młoda dziewczyna, a raczej już kobieta, wyraźnie na kogoś czekająca. Jej długie, brązowe włosy sięgały jej niemal do zakończenia pleców, a krótsze kosmyki okalały pociągłą twarz, przyozdobioną wyrazistymi, brązowymi oczami. Niewzruszona mijającymi ją przechodniami, spojrzeniami jakimi została zaszczycona, wyczekiwała na pojawienie się osoby, z którą na dziś ustaliła spotkanie.
Tak, była pierwsza w nocy. Tak, miała dopiero 18 lat i tak, pracowała. Nie, nie jako panienka do towarzystwa dla starszych, obrzydliwych mężczyzn, którzy myśleli, że jak mają kasę, to mogą mieć każdą kobietę jaką zechcą. Ona nie zniżyłaby się nigdy do tego poziomu. Szanowała swoje ciało takim, jakim było. A miała czym się pochwalić. Zgrabna sylwetka, wyraźnie zarysowana talia i średnich rozmiarów piersi. Świadomość, że jest obiektem zainteresowania kilku gapiów, bardziej lub mniej przytomnych, biedniejszych czy bogatszych, nie opuszczała jej ani przez chwilę. Ignorowała to. Zlecenie, które otrzymała od szefa liczyło się bardziej.
Zobaczywszy czarnego SUV-a marki Toyota, skręcającego w boczną uliczkę, o wiele spokojniejszą niż ta, w której obecnie się znajdowała, ruszyła w tamtym kierunku, nasuwając na nos ciemne okulary. Obcasy jej szpilek wydawały charakterystyczny stukot gdy szła, powodując w pewnym sensie satysfakcję. Chyba każda kobieta wraz z założeniem takich butów, czuła się wyjątkowo i kobieco. Nie ważne, czy miała osiem, czy dwadzieścia osiem lat. W każdym przypadku działało tak samo. Nie zwracając już niczyjej uwagi na swoją osobę, odzianą w czarną, dopasowaną spódniczkę zakrywającą większą część jej ud, oraz szary, kaszmirowy sweterek, dyskretnie skręciła w ciemną uliczkę. Różnica pomiędzy tym, co działo się tam, a tu, była diametralna. Przez grube ściany budynków otaczające obie strony drogi, do wewnątrz hałas dochodził w znacznym stopniu stłumiony. By porozmawiać, nikt nie musiał przekrzykiwać siebie nawzajem. Wcześniej zauważone przez nią auto stało zaparkowane na wąskim chodniku i części jezdni. Nikt tędy nie przejeżdżał, ani nie wjeżdżał, gdyż był to ślepy zaułek. Po dziesięciu metrach jazdy kończyła się droga, zagrodzona wysokim, ceglastym murem, oddzielającym miejski zgiełk od budynków mieszkalnych. Wstęp miały tu tylko samochody uprzywilejowane, takie jak na przykład karetki, policja(nie jeden już raz znaleziono ofiary ciężkich pobić, czy strzelanin, właśnie w owej uliczce), czy śmieciarki, o czym świadczył ogromny, zgniło zielony kontener na śnieci pod murem.
Tylnie drzwi pojazdu otworzyły się. Nim ciemnowłosa zdążyła podejść bliżej, z samochodu wyszedł już mężczyzna w białym, eleganckim garniturze, założonym nieco niedbale. Słabe światło latarni, jako jedyne przepędzające mrok owego miejsca, padało teraz na jego twarz, pokrytą pierwszymi zmarszczkami mimicznymi. Pomiędzy suchymi wargami, wykrzywionymi w zadowolonym uśmiechu, powoli dopalał się papieros. Mężczyzna wziął resztkę używki w dwa palce, po czym rzucił go na ziemię, przydeptując czarnym butem.
-Mam to, o co mnie prosił – zaczął, bez zbędnych powitań. Wysoka kultura Japończyków nakazywała odnosić się z wielkim szacunkiem do osób starszych, ale też i młodszych, a zwłaszcza do nieznajomych, lecz takie zasady nie dotyczyły członków grup, które przepisy prawa łamały na każdym, możliwym kroku. Mafia, gangi, szajki złodziejów. Inny, odrębny świat, nie egzekwujący tego, co poza jego granicami.
-Mam nadzieję. Nie uśmiecha mi się przychodzenie tutaj na darmo –odparła, a wyraz jej twarzy zmienił się na bardziej obojętny i nieco podirytowany. Nie lubiła przeciągać niepotrzebnie spotkań z ludźmi, jakimi reprezentował ten oto przybysz. Choć sama nie była lepsza i powoli wciągała się w ten świat, za sprawą swojego szefa. Gdyby jej rodziców obchodziło to, co się z nią dzieje, mieszkałaby razem z nimi i spałaby teraz grzecznie w łóżku.
-Ależ wiem o tym. Co u niego? –spytał, robiąc to oczywiście celowo. Sięgnął do wnętrza samochodu po srebrną, masywną teczkę, przyglądając jej się z zastanowieniem.
-Jeśli chcesz wiedzieć, to sam z nim porozmawiaj. Nie obchodzi mnie to, co robi, prócz tego, gdy ma mi wypłacić pensje. Nie jestem jego przyjaciółką
-Tak, wiem, powtarzasz to za każdym razem – podszedł do niej, nie napominając już na temat jej szefa. Miała racje, gdyby chciał się czegoś dowiedzieć, to mógł się z nim spotkać. Gdyby tylko obchodził go los tego człowieka, którego twarzy ani głosu nawet nie znał.
Powierzył dość ciężkawą teczkę szatynce, oceniając początkowo, czy da sobie radę z dostarczeniem jej na miejsce. Po kilku sekundach oględzin, okazało się, że dziewczyna nie ma najmniejszych problemów z trzymaniem przesyłki.
-Niech pisze, gdyby okazało się, że coś jest nie tak. Osobiście dopilnowałem, by ten egzemplarz zrobiono z precyzyjną dokładnością, ale nigdy nic nie wiadomo
-Przekażę mu. Dobranoc – odwróciła się i, trzymając w jednej ręce metaliczna teczkę, wyjęła z kieszeni spódnicy swoją komórkę.
-Ty też nie wiesz, kim on jest, mam rację? –usłyszała za sobą jego pytanie, na które znał odpowiedź. Wszystko co jej szef robił, było ściśle tajne. Nawet jego głos, gdy do niego dzwoniła, lub na odwrót, został sztucznie zmieniony przez komputer. Brzmiał jak facet w średnim wieku, choć wątpiła, by miał więcej lat niż dwadzieścia sześć.
-Tak –ucięła krótko, rzucając jeszcze przez ramie ponowne „Dobranoc”. Idąc z powrotem, wybrała uliczki tak samo spokojne i mniej ruchliwe, lub na których ruch był zerowy, wybrała numer swojego pracodawcy. Ten typ już tak miał, że musiał wiedzieć o wszystkim jako pierwszy. Wszystkie szczegóły i nowości.
Pierwszy sygnał i nic. Zwykle odbierał po kilku sekundach od wykonania połączenia, gdyż  komórkę zawsze miał przy sobie.
Sygnał drugi, trzeci i czwarty, nadal nic. Nie martwiła się o niego, pod żadnym względem, ale to było dziwne. On odbierał nawet o trzeciej w nocy. Sprawy związane z pracą i jego interesami były ważniejsze niż wyspanie się.
Cholerny dupek, pomyślała i gdy włączyła się poczta głosowa zaprzestała prób skontaktowania się z szefem. Jeśli nie chciał swojego towaru teraz, to będzie musiał poczekać do jutra. Nie miała zamiaru koczować przed drzwiami jego mieszkania, tylko po to, by dowiedzieć się rano, że go nie ma, lub, że tak mocno spał i dźwięk komórki czy dzwonka do drzwi, go nie obudził. Druga opcja w ogóle nie wchodziła w grę. Jego sen był bardzo lekki i płytki. Budził go nawet najmniejszy szmer. Tak czy inaczej, udała się w kierunku swojego mieszkania. Jeśli będzie mu zależało, to sam oddzwoni. Jeśli nie, to rano podrzuci mu to pod drzwi i nie będzie jej obchodzić czy ktoś to ukradnie, czy cudem zostawi w spokoju. Swoją drogą, ciekawiło ją, co mogło kryć się teczce. Potrafiła jednak trzymać ciekawość na wodzy i tak samo było w tym przypadku. Dostarczenie i odebranie pieniędzy. To powinno ją interesować. Nic więcej.
***
-Samotność. Czy jest coś gorszego od doświadczenia tego stanu? Ciężko powiedzieć, gdyż człowiek samotny na dziewięćdziesiąt dziewięć procent odpowie, że nic gorszego go w życiu nie spotkało, a zaś ktoś, kto znalazł sobie bratnią duszę, stwierdzi coś zupełnie innego. Utrata życia, to dopiero prawdziwa tragedia. Lecz czy w życiu ludzie myślą o tym co kilka minut? Oczywiście, że nie. Śmierć jest dla nich nie realna. Coś, w co ciężko uwierzyć. A gdy już znajdą się w patowej sytuacji, w której wiedzą, że ich ziemska egzystencja dobiega końca, wpadają w strach. Ludzie są naprawdę interesujący, czyż nie? – puste pytanie rozległo się po mieszkaniu, a zadający je, nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Stał przed ogromnym oknem, podziwiając rozlegający się za nim widok. Z ostatniego piętra budynku, w którym to postanowił kupić mieszkanie, mógł z wielką satysfakcją patrzeć, jak to miasto, ci ludzie, z dnia na dzień zmieniają się, pod wpływem otoczenia. Gdzieś tam budowano nowy drapacz chmur. W innej części Tokio powołano rzesze wykwalifikowanych ludzi, do budowy nowej linii metra. Matki odprowadzające swe pociechy do przedszkoli, biznesmeni pędzący jak na złamanie karku do pracy… tak działo się za dnia. Nocą wszystko ulegało zmianie. Nie było nigdzie tej radości, beztroski i niewinności. Rutyna odchodziła w zapomnienie. Na ulice wychodzili przedstawiciele subkultur, pojawiały się gangi, a czasem nawet i seryjni mordercy, z zamiarem wykonania wyroku na byłym przyjacielu, który nie wywiązał się z dawno zawartej, niegdyś bezsensownej umowy. Ludzka mentalność nie znała granic.
-Izaya, przestań mówić takie rzeczy. Przerażasz mnie –powiedział drugi, siedząc na kanapie, wyścielanej czarną skórą. Poprawił swoje okrągłe okulary i upił łyk herbaty. Shinra nie miał bladego pojęcia, po co przyjaciel, o ile mógł go tak nazwać, poprosił go o przyjście do niego o tak barbarzyńskiej porze, jak pierwsza w nocy. Po dokładnym przyjrzeniu się Izayi, stwierdził, iż nic poważnego mu nie jest. Nie miał żadnych ran, prócz fioletowego limo pod okiem. Choć to, zaliczało się bardziej do obrażeń.
-Jesteś strasznym tchórzem, Shinra –odwrócił się do niego twarzą, wsuwając dłonie do czarnej, rozsuwanej bluzy z kapturem. Na jego ustach błądził pewny siebie uśmieszek, nie zwiastujący niczego dobrego.
-Może i tak. Lepiej powiedz, po co mnie tu ściągnąłeś. Wiem, że ciebie ciężko zrozumieć… ale spotkania tak późno w nocy, są dziwne. Nawet jak na ciebie
Czerwonooki zaśmiał się krótko, cicho, zbliżając się do znajomego. Shinra widząc sposób w jaki na niego patrzył, domyślił się, co tak bardzo zajmowało myśli Izayi. Był tajemniczy, miał umysł godny prawdziwego czarnego charakteru. Jednak neutralność, to była grupa ludzi, do których należał. Obserwował, szacował w umyśle szanse na powodzenie swoich kolejnych ruchów, patrzył z chorą satysfakcją jak to, co zaplanował, układa się po jego myśli.
-Daruj sobie kazania Shinra. Nie jesteś moim psychologiem. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o Celty. Ta twoja dziewczyna nie jest kimś zwykłym, prawda? –usiadł naprzeciw przyszłego lekarza, krzyżując ręce na torsie.
-Nie ale… nie mogę ci o niej nic powiedzieć. Obiecałem, że nikt nie dowie się o tym, kim naprawdę jest. Już i tak za wiele o niej wiesz –odpowiedział po chwili wahania, gdy jego serce przestało tak mocno walić o jego żebra. Zacisnął palce na czarnym kubku, nie spuszczając spojrzenia. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego z Izayą, to był wyczyn godny złotego medalu. Czerwone oczy były ewenementem wśród tak pospolitych ludzi, jakim był Shinra. Właściwie, cieszył się z tego, że taki jest. Zwykły, szary człowiek, wiodący spokojny życie… mający kilka osobistych sekretów.
-Shinra, Shinra… -westchnął brunet, kręcąc głową. Przymknął oczy, biorąc głęboki wdech i znów zaszczycił gościa nienawistnym spojrzeniem swoich szkarłatnych tęczówek. –Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Wiesz, że cudzych tajemnic strzegę bardziej, niż własnych
-Nie mogę –powtórzył, odkładając kubek na szklany stolik. Czując na sobie ten nieznośny, świdrujący go wzrok. Gdyby Izaya mógł tym wzrokiem zabijać, już dawno bym nie żył, pomyślał, przełykając głośno ślinę.
-Możesz. Co ci zależy? Celty się nie dowie, a ty na tym zarobisz –tym razem głos czerwonookiego nie był już miły, o ile w ogóle można było tak ująć poprzedni ton. Ociekał kpiną, podirytowaniem oraz niecierpliwym wyczekiwaniem odpowiedzi. Na stoliku, ni stad ni zowąd, pojawił się plik banknotów o nominale pięciuset jenów. Przyciągnęły one na moment uwagę okularnika, lecz nie na tyle skutecznie, jak sądził właściciel pieniędzy.
-Mam sprzedać swoją ukochaną za kilka marnych jenów? Wykluczone! –oburzył się. Shinra nie podnosił na nikogo głosu. Był na to zbyt sympatyczną osobą. Lecz dziś nie mógł zareagować inaczej. Izaya dobrze wiedział, o jego kłopotach finansowych i w perfidny sposób chciał to wykorzystać. Gdyby nie to, że ojciec wyjechał, nie zostawiając mu pieniędzy na życie, ani też ich nie przysyłając, Shinra musiał jakoś sam sobie radzić. Ale co można zdziałać mając do dyspozycji miesięczną wypłatę z pracy w barze sushi?
-Tak myślałem, że sześć tysięcy cię nie usatysfakcjonuje. Dam ci dwadzieścia, ale w zamian za to, oczekuje naprawdę rzetelnych informacji. W innym wypadku nie licz na więcej –odparł najzwyczajniej w świecie, jakby ta kwota nie była dla niego niczym szczególnym, a przecież można było z nich opłacić wszystkie rachunki. Nim Shinra zdążył cokolwiek powiedzieć, na stoliku zobaczył drugi i trzeci plik banknotów.
-Swoją drogą, skąd ty masz tyle pieniędzy? Nigdy nie wspominałeś o tym, że masz bogatych rodziców
-To już nie twój interes skąd mam. Bierzesz teraz, czy mam w inny sposób dowiedzieć się czegoś o Celty? –zapytał, nachylając się nad stolikiem. On nie żartował, mówiąc, że znajdzie inny sposób. Po nim można było się wszystkiego spodziewać. Nawet porwania, choć to było zbyt prostolinijne, jak na niego.
-Ja… -zaczął niepewnie, przygryzając w zdenerwowaniu dolą wargę. Sytuacja robiła się bardzo nie komfortowa. Co miał zrobić? Obrazić się na przyjaciela i opuścić jego mieszkanie? Czy może zgodzić się na jego propozycję, powiedzieć to co wie, wziąć pieniądze i dopiero wyjść? Z jednej strony nie musiałby się już martwić o rachunki. Zdecydowanie pragnął teraz podziękować ojcu za zostawienie mu pod opieką tak drogie w utrzymaniu mieszkanie. –Dobra… ale przysięgnij, że nie wykorzystasz tego do swoich pokręconych celów, jasne?
-Bez obaw –ucieszony swoją wygraną, rozsiadł się wygodnie na fotelu. Znów mu się udało. Manipulowanie ludźmi było takie proste… a tymi, których słabe strony znał, jeszcze bardziej.
***
Ciemne i puste dotąd pomieszczenie zostało zalane nagłą falą jasnego światła pochodzącego od zamontowanej na szarym suficie świetlówki. Młody mężczyzna, ubrany w biały kitel, przeszedł przez całą długość nietuzinkowego pokoju, siadając ostatecznie na fotelu, którego obicie doznało poważnego spotkania z ostrymi pazurami kota. Chłopak zdjął swoje okrągłe okulary, odkładając je na drewniany stolik, niedbale pomalowany brązową farbą. Całość wystroju dopełniały obskurne metalowe szafki zapełnione medykamentami różnej maści, na których blatach walały się zakrwawione chusteczki, bandaże, a nawet przyrządy do przeprowadzenia skomplikowanej operacji. Nie miał czasu tu posprzątać. Powinien mniej pracować po nocach. To go wykańczało i nie pozwalało normalnie funkcjonować, choć za dnia sprawiał wrażenie wypoczętego i pełnego energii. Lecz co miał zrobić? Rzucić to wszystko? Nie, nie miał takiej możliwości, choćby sobie żyły wypruwał.
Nielegalny lekarz – ciekawie to brzmiało. Jak ktoś kiedyś mądrze powiedział, wszyscy ludzie mieli swoje tajemnice. Mniejsze lub większe. Inne bardziej, inne mniej, straszne i nie do przełknięcia przez przeciętnego obywatela, żyjącego sobie w szczęśliwej rodzince.
Rozmasował sobie skronie, wzdychając ciężko. Kątem oka spojrzał na wiszący na ogołoconej ścianie zegar. Jego wskazówki jasno wyznaczały godzinę piątą nad ranem. Cudownie. Trochę wolnego by mu nie zaszkodziło. Nie tylko od pracy, ale też i od… szkoły. Tak to było, gdy miało się siedemnaście lat, zdanym na (nie)łaskę losu, pozostawionym samemu sobie. Shinra i tak miał na tyle szczęścia, że trafiła mu się dobra robota. O ile bycie lekarzem podziemia miało w sobie choć krztę dobra. Pomagał mordercą. Złodziejom. Gwałcicielom. Przestępcą różnych maści. Za to mu płacono. Powiedzmy sobie szczerze. Pensja z pół etatu w fast foodzie nie wystarczy na opłacenie rachunków, kupno żywności i przeżycie w centrum Tokio. Nie wspominając o tym, że należało coś odłożyć na przyszłe studia medyczne na które wybierał się po ukończeniu ogólniaka. Miał dość tego wszystkiego. Najchętniej by to rzucił i zaczął życie jako samotny wędrowiec, ale to nie te czasy. Tu, by przeżyć, liczyły się pieniądze. Największa wartość dzisiejszego chorego i chciwego społeczeństwa. Chciałeś dobrą pracę? Wystarczą znajomości. A do znajomości? Kasa i prestiż najczęściej już zamożnych rodziców. Chciałeś seksu? Nic prostszego. Szedłeś do agencji towarzyskiej, wyciągałeś grubą forsę i mogłeś przebierać w dziwkach jak długo chcesz. Miłość straciła swe znaczenie i ludziom zależało tylko na pieniądzach, seksie, alkoholu i dobrej zabawie. Shinra pokręcił w niedowierzaniu głową, myśląc, dokąd zmierza ten świat. Nie jemu było oceniać, ale jak każdy, miał własne zdanie na konkretny temat i chętnie wymieniał się swoimi poglądami z innymi. Krytyka jak najbardziej wchodziła w grę.
„Shinra, ktoś do ciebie” –odezwał się automatyczny głos elektronicznego urządzenia. Shinra Kishitani nie musiał podnosić głowy by wiedzieć, kto kierował do niego te słowa. Jego… powiedzmy, ukochana. Przypomniawszy sobie o niej, zaraz zaczął przeklinać się w myślach. Dziś zrobił coś nie wybaczalnego. Wyjawił jej największą tajemnice swojemu kumplowi. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby ta tajemnica nie zagrażała bezpieczeństwu kobiety. Przyjaciele zwierzali się sobie ale Izaya był inny. Nigdy nie było wiadomo, czy mówi prawdę czy kłamie. Jak w tym kawale z kłamcą mówiącym prawdę. W końcu kłamał czy mówił prawdę? Nic, bo był głuchoniemy. Sęk w tym, że Izaya miał świetnie rozwinięte umiejętności słuchania, jak i mówienia. Nic nie umykało jego uwadze. Nawet w szkole obserwował wszystko z takim zawzięciem, jakby wypełniał jakąś ważną misje w celu odkupienia świata.
-Kto tym razem? – spytał znudzonym głosem, opierając się wygodniej o miękkie oparcie zielonkawego fotela.
„Nakamura” – szybka odpowiedź i równie szybkie zjawienie się klienta wyrwało Shinrę z chwilowego letargu. Koniec z rozmyślaniem na temat moralności świata. Ostatni „pacjent” i padnie na łóżko nawet się nie przebierając. Prysznic weźmie przed szkołą.
-Witam – zaczął przybysz, a charakterystyczny uśmiech, ukazujący jego żółtawe zęby, pojawił się niemal natychmiast na pociągłej twarzy mężczyzny.
-Dobry wieczór. Czy raczej, dzień dobry –odpowiedział, wskazując pokazowo na wschodzące za oknem słońce. Jedno okno nie sprawiało, że czuł się tu lepiej. Wręcz przeciwnie. Czuł się jak w więzieniu.
-Tak, tak, nie gadaj tyle okularniku –machnął lekceważąco ręka.
-No więc…?
-Co więc? –typ nie dość, że wyglądał jak chuligan wyciągnięty rodem z filmów z Stevenem Seagalem, to jeszcze był tępy jak but.
-Po co pan tu przyszedł? Nie widzę żadnych obrażeń –dla pewności w swoim osądzie założył okulary, uważniej przyglądając się gościowi. Żadnej krwi. Żadnych siniaków poza tymi, które ten już miał na odkrytych, umięśnionych ramionach. Resztę skrywała czarna koszulka polo, opinająca jego wyrzeźbiony tors.
-A, bo to nie o to chodzi. Muszę pilnie spotkać się z twoim szefem –odpowiedział po chwili zastanowienia. Podrapał się po łysinie, zniecierpliwiony.
-Przykro mi, ale na dzień dzisiejszy nie mam z nim kontaktu –wyjaśnił Shinra, wstając ze swojego wygodnego siedziska. Nie tylko nie miał kontaktu z pracodawcą, ale dodatkowo, nie wiedział kim mężczyzna był. Widział go raz. Był to człowiek w wieku około pięćdziesięciu lat, z siwymi włosami na głowie i licznymi zmarszczkami na twarzy. Głęboko osadzone oczy zdradzały nie tylko wieloletnie doświadczenie, ale także i ciężkie lata jego życia.
-To spraw, żeby ten kontakt był. Mam pilną sprawę.
-Wybaczy pan, ale ja naprawdę…
-Nie obchodzą mnie twoje wymówki –przerwał mu groźnym głosem. Shinra nienawidził takich facetów jak ten tutaj. Żądali nie oferując niczego w zamian. W ich słowniku nie występowały takie słowa jak „proszę”, „przepraszam” i „dziękuję”. Zresztą, kogo on chciał oszukiwać. Przestępcy nie używali tak miłych słów.
-Dobrze… postaram się coś zdziałać, ale niczego nie obiecuję –poprawił swoje okulary w geście bezradności.
-Nie. Nie postarasz. Jutro wrócę i ma na mnie czekać numer do niego, a najlepiej on sam. Rozumiesz?
Decydowanie za drugą osobę. Skąd on to znał. Westchnął cierpiętniczo, już wiedząc, że jutro straci swoją głowę. Cóż, przynajmniej będzie wyglądał jak Celty.
-Tak. Rozumiem
-No. Mam nadzieję
I wyszedł. Tyle było go widać. Niektórzy ludzie byli właśnie tacy. Przedstawiali sprawę jasno, po czym ulatniali się. Wolał takich zdecydowanie bardziej niż tych, którzy potrafili siedzieć z nim z godzinę, wyżalać się mu jakby był jakimś psychologiem i jeszcze oczekując dobrych rad. A jak coś nie powiodło się w ich życiu, zrzucali całą winę na niego i cały proces się powtarzał, aż zataczał błędne koło.
„Wszystko w porządku?” –odezwał się ten sam głos. Shinra odpowiedział cichym „tak”, zmierzając ku wyjściu. Przed otwarte drzwi przeszła kobieta, odziana w czarny, obcisły kostium. Ruchy pełne gracji, stukot obcasów gdy szła… wszystko w niej wydawało się normalne, jak u każdej kobiety. Ale nic nie było zwyczajne. Żadna cześć jej ciała.
-Tak, bez obaw Celty. Jestem tylko zmęczony –przetarł oczy, zmuszając się do przytomnego stania na nogach. Przyjrzał się szyi ukochanej, z której unosił się czarny, gęsty cień, uśmiechając się lekko.
Celty Sturluson.
Jego pierwsza, prawdziwa miłość.
Nie posiadała głowy.

Dosłownie.
_______________________________________________________________________________
Znów dziękuję za komentarze. Nawet nie wiecie jakie to miłe uczucie, gdy ktoś jednak to czyta i jeszcze wyraża swoją opinię :3
Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie, im więcej rozdziałów będzie się pojawiać. 
Pozdrawiam wszystkich czytelników ^.^

środa, 3 lipca 2013

DRRR!! "Samotny wśród ludzi" Runda pierwsza

Na początku, dziękuję za wszystkie komentarze :3
Wiem, miało być wczoraj ale jakoś tak wyszło... W każdym razie jest dziś ^.^ (sama jestem w szoku, że obudziłam się wcześniej niż o 10-11 .__. )

Runda pierwsza – „wyłącz ten pierdolony telefon!”

-Izaya, słuchasz ty mnie? –z rozmyślań wyrwał go głos rówieśnika, machającego mu przed oczami dłonią. Czerwone oczy chłopaka skierowały się na okularnika z ciut przydługimi włosami, którego to ledwo co mógł znieść. Niezainteresowanie kolegą siedzącym w ławce przed nim, było jedynie dowodem na to, jak bardzo chciał zostać teraz sam.
-Taa… słucham – mruknął pod nosem zsuwając komórkę, odwracając głowę na bok. O wiele lepszym widokiem było dla niego drzewo za oknem, z koroną zielonych liści, dających chwilowy spokój, niż wschodzący geniusz roku.
-Wcale nie. Pytałem się, jaki kierunek studiów powinienem wybrać po liceum. Zastanawiałem się nad medycyną, albo prawem… Choć nie! Jako lekarz byłbym lepszy, co nie? Jeśli chodzi o…
-Tak. Wybierz medycynę. To idealne dla ciebie –przerwał mu, szybko podając swoją odpowiedź. Nie zamierzając już dłużej słuchać jego wywodów na temat dalszych planów związanych z edukacją, wstał z krzesła i opuścił klasę, przeklinając pod nosem los. Czemu to akurat on musiał trafić na maniaka nauki? To pytanie zadawał sobie każdym razem, gdy musiał się z nim widywać na lekcjach, czy przerwach, choć na tym drugim, Izaya często chował się w męskiej toalecie, lub na dachu szkoły. Najczęściej jednak widywano go na szkolnym boisku, wraz z jego odwiecznym wrogiem, Shziuo Heiwajimą. Nie było w szkole takiego dnia, by nie doszło miedzy nimi do żadnej, nawet najmniejszej, bójki. Nienawidzili się od samego początku roku szkolnego. Druga liceum nigdy dla nikogo nie była łatwa, lecz ci dwaj sprawili, że każdy rok spędzony w tym budynku zapewniał wszystkim ogromnej dawki adrenaliny, strachu i niepewności, czy jutro aby na pewno szkoła będzie stać. W swoich potyczkach nie uczestniczyły osoby postronne, nie oznaczało to jednak tego, że nikt w ciągu nich nie zostanie ranny.
Idący tym samym korytarzem, tylko z przeciwnej strony, Shizuo, rozpiął niebieską marynarkę wchodzącą w skład szkolnego mundurka, wreszcie odczuwając ulgę. Ten strój w żadnym jego centymetrze, za nic mu się nie podobał. Mdły, niebieski kolor, a do tego biała koszula pod spodem. W jego oczach to liceum słynęło ze swej szarości i braku kreatywności. Nauczyciele nie dawali uczniom żadnych możliwości do rozwinięcia swoich zainteresowań. Prócz standardowej drużyny koszykówki, nie było tu niczego, co mogłoby zatrzymać na dłużej młodego człowieka, a chyba o to chodziło w tej całej edukacji. Blondyn westchnął, idąc do klasy jak skazaniec na szubienice, modląc się w myślach o szybkie zakończenie pozostałych, trzech lekcji. Nie widział niczego ciekawego w biologii, chemii, a następnie w zajęciach artystycznych, które dla wszystkich służyły jako lekcje, na których można się było wyluzować i odetchnąć.
Bywały jednak takie dni jak ten. Gdzie tylko śmierć pewnego osobnika dałaby mu wieczny spokój.
Zobaczył go. Opierał się o rząd szafek ustawionych przy ścianie.
-A kogóż my tu mamy… Shizu-chan jak zwykle próbujący okazywać oznaki względnej normalności –zakpił brunet, wbijając spojrzenie swoich szkarłatnych ślepi w złote odpowiedniki Shizuo. Prawy kącik jego ust uniósł się ku górze, wykonując w ten sposób jeden ze swoich firmowych uśmieszków. Dłoń blondyna zacisnęła się w pięść, nie mogąc, już naprawdę nie mogąc, dłużej znieść obecności tej parszywej mendy w pobliżu swojej osoby. Od dawna obiecywał sobie, że kiedyś pośle te kreaturę głęboko go piachu. Miał ku temu tyle okazji, lecz Izaya zawsze jakimś cudem unikał ciosów śmiertelnych.
-Morda w kubeł, pasożycie – warknął przez zaciśnięte zęby, idąc w stronę znienawidzonego przez siebie osobnika. Krew niemal dosłownie się w nim gotowała. Żyłka na jego skroni zaczęła gwałtownie pulsować, zdradzając pierwsze oznaki furii.
-Czułe słówka zostawmy sobie na potem, mój ty potworku –odgryzł mu się, nie planując jednak ucieczki… nie na razie. Prawą dłoń wsunął do kieszeni swoich czarnych, wąskich jeansów, odnajdując w niej jedyną bron, jaką dysponował. W Izayi Shizuo wkurzała jeszcze jedna rzecz. Jego luzackie podejście do obowiązków szkolnych. Nawet, jeśli sam wyżej wymieniony blondyn nie bardzo je respektował, to, jak wszyscy uczniowie, nosił ten kretyński mundurek, w którym czuł się niemal jak więzień obozu pracy. Jedyny Izaya miał te zasadę głęboko gdzieś, przychodząc do szkoły w zupełnie innych ubraniach. Cokolwiek miał na dyrektorkę, musiał być to całkiem poważny haczyk. Inaczej nie udałoby mu się tak zmanipulować, jak by nie było, najwyższy organ władzy w tej placówce.
-Nie odzywaj się lepiej, póki ci życie miłe
-Czyżbyś mi groził, Shizu-chaan?
-No coś ty. Składam ci propozycje seksualne – prychnął, będąc już stanowczo za blisko wrednej i złośliwej istoty ludzkiej. Jego długie palce zacisnęły się mocno na kołnierzu czerwonej koszulki bruneta, unosząc go w górę. W ten sposób ich twarze znalazły się na tym samym poziomie.
-Jestem w stanie na nie przystać, ale no wiesz, nie tutaj – mrugnął do niego jednym okiem, zmieniając uśmiech na bardziej perwersyjny. Shizuo zdołał już przyzwyczaić się do dziwnej odwagi, czy raczej głupoty Izayi, który był pozbawiony instynktu samozachowawczego. Normalny człowiek na jego miejscu błagałby teraz o litość, o ile wcześniej nie wziąłby nóg za pas i uciekł jak najdalej stąd. A on ze spokojem, wymalowanym na twarzy, bez skrępowania wygadywał te wszystkie, rozjuszające szkolną bestie, rzeczy.
-Zamkniesz się w końcu?! –z całej swej siły potrząsnął nim, aż metalowe drzwiczki szafek wgniotły się do środka. Czerwonooki nawet nie pisnął. To zdecydowanie nie było w jego stylu. Tak samo jak krzyk.
Łzy.
Bezradność.
Wyrażanie głęboko skrywanych uczuć.
Każdy człowiek je miał, nawet taka szumowina, jaką był Orihara.
-Czasem twoja głupota mnie zadziwia. Dziś przeszedłeś samego siebie~! –zaświergotał, znów rzucając tekstem z zupełnie innej beczki, by zdezorientować swojego oprawcę. Uwielbiał ten jego wyraz twarzy, gdy między jego brwiami pojawiała się delikatna zmarszczka, z wściekłości marszczył nos i przymrużał swoje, płonące gniewem oczy.
Na jego słowa Heiwajima nie wytrzymał. Wycelował pięścią w twarz swojego wroga, mając gdzieś rozpaczliwy krzyk nauczyciela dyżurującego na korytarzu.

-Jesteś idiotą –mruknął pod nosem Izaya, z grymasem niezadowolenia przyciskając, w podbite miejsce pod okiem, woreczek lodu. Tak zakończyła się ich dzisiejsza „kłótnia”, która ze zwykłym sprzeczaniem się dwóch osób nie wiele miała wspólnego. Noszący dumnie swe nazwisko Orihara, oberwał twardą pięścią Shizuo gdy ten niespodziewanie chwycił go jedną dłonią za szyję, a drugą wymierzył bolesny cios. Chłopak dawno tak nie oberwał. Miał na ciele kilka siniaków, lecz nie były one tak bardzo fioletowe jak teraz to, pod jego lewym okiem.
-Weź spierdalaj, zanim znowu spuszczę ci łomot. I wyłącz ten pierdolony telefon! –krzyknął, wyprowadzony z równowagi przez ciągłe dźwięki wychodzące z urządzenia Izayi. Nie byłoby w tym nic złego, komórka Shizuo cały czas informowała go melodyjką o przyjściu nowego sms ‘a, gdyby nie to, że czerwonooki ustawił sobie niewyobrażalnie denerwujący dzwonek, wyprowadzający blondyna z równowagi. Jeszcze chwila a znów mu przyłoży. Byli w gabinecie pielęgniarki, więc daleko do bandaży i tabletek uśmierzających ból, nie miał.
-Odezwał się. Ty też cały czas z kimś piszesz. Swoją drogą, ciekawe co za matoł może tak długo znieść twoje towarzystwo
-On nie jest matołem, w porównaniu do ciebie. A ty co? Piszesz ze swoimi klientami? Oprócz dawania dupy robisz za czyjeś duchowe wsparcie?
-Czy ja ci wyglądam na dziwkę?
-I to bardziej niż myślisz
Izaya prychnął pod nosem, wywracając oczami. Dementowanie plotek na jego temat było głupotą. Powstawałyby ciągle nowe i nowe, stawiając pierwszoklasistę w jeszcze negatywniejszym świetle niż był. Gdzieś czytał, że im bardziej będzie się czegoś wypierać, tym bardziej ludzie będą o tym mówić. A zależało mu na tym, by w końcu przestano myśleć o nim w ten właśnie sposób. Nie przejmując się obecnością Shizuo, spojrzał na ekranik komórki, gdzie wyświetliła się treść nowej wiadomości.
„Od Tsu-chan: Na pewno wszystko w porządku? Mam dziwne przeczucie, że coś się stało”
Brunet uśmiechnął się lekko widząc te słowa. Przynajmniej choć jedna osoba przejmowała się jego losem i nie chciała, by czuł się samotny ze swoimi kłopotami. Jego prawy kciuk zaczął szybko przemieszczać się po małej klawiaturze, odpisując poznanemu w Internecie przyjacielowi.
Shizuo przez ten czas czekał na kolejnego sms ‘a jakby ze znudzeniem. Obracał w palcach swój żółty telefon z klapką w palcach, wzrokiem ogarniając pomieszczenie, w którym wylądował. Nie było duże. Zwykły gabinet pielęgniarki standardowych rozmiarów, o białej podłodze i kremowych ścianach, zdobionych przez dwie repliki znanych obrazów Leonarda da Vinci. Ponadto dwie, zamknięte na kluczyk szafki, wypełnionej szczelnie zapakowanymi strzykawkami, igłami, lekami, oraz wszystkim tym, co było potrzebne przy opatrywaniu ran poszkodowanych uczniów. Najczęstszym gościem bywały tutaj skrajne przypadki, ofiary pobić, przez starszych kolegów, jak na przykład Izaya. Nie chodził z Shizuo do jednej klasy. Blondwłosy chłopak był od niego o rok starszy, co uprawniało go do uczęszczania do trzeciej klasy liceum. Ostatniej w całej jego nauce i najprawdopodobniej, będzie to ego najbardziej burzliwy rok. O to już Orihara dawno się zatroszczył. Gdy komórka Shizuo zabrzęczała ogłaszając wszem i wobec, że dostał nową wiadomość, właściciel urządzenia od razu zabrał się do odczytania treści i jej przetrawienia.
„Od Psyche: Tak, wszystko ok. Nie powinieneś tak bardzo się o mnie martwić:)”
-No nie wiem… -mruknął do siebie pod nosem, nie zauważając, że ta wredna pijawka gapi się na niego jak na kosmitę. Prychnął tylko, szybko odpisując, zamykając natychmiast komórkę. Jeszcze tego brakowało, by ten skończony świr czytał jego prywatne smsy. Niech się zajmie swoimi, jeśli mu życie miłe. Już raz mu dziś przyłożył i nie zawahałby się uczynić tego po raz drugi.
-Mówisz sam do siebie? A to ciekawe! –powiedział rozentuzjazmowany Izaya, jakby odkrył nowy pierwiastek i zdobył za to nagrodę Nobla.
-Wychodzę mendo –rzucił do niego głosem ociekającym wściekłością i pogardą. Ostatni raz spojrzał na moment w te fałszywe, czerwone jak krew oczy, zapamiętując dokładnie ich odcień. Shizuo trzymał się jednej z żelaznych zasad. Przyjaciół trzymaj blisko siebie, lecz wrogów jeszcze bliżej.

-Więc? Coś się dziś stało? –spytał zmartwiony Tsugaru, huśtając się leniwie na jednej z huśtawek, które oboje z Psyche wybrali dziś na formę spędzenia czasu. Brunet wbił swoje różowe oczy w białe buty na stopach, kołysząc się lekko. Pokręcił tylko głową, niepewnie, jakby nie przekonany swoją niemą odpowiedzią. Nie dał jednak dojść przyjacielowi do głosu i zaraz, z szerokim uśmiechem na ustach, uniósł głowę, spoglądając na towarzysza.
-Lepiej opowiedz co u ciebie! Chciałbym znów posłuchać o tej dziewczynie, która ci się podoba
Psyche wykazywał duże zainteresowanie, jeśli chodziło o życie prywatne Tsugaru. Wypytywał go o różne rzeczy. O rodzinę, przyjaciół, kolegów i koleżanki ze szkoły. Nigdy jednak nie nalegał, by zdradził mu ich imiona. Skoro nie znał jego prawdziwego imienia, to dlaczego miałby nagle dowiedzieć się, jak nazywają się jego bliscy? Na takie informacje był jeszcze czas. Znali się przecież dopiero od miesiąca. Wspaniałego, długiego miesiąca.
-Ach… o niej… -na policzkach Tsugaru pojawiły się lekkie rumieńce, idealnie komponujące się z jego blond kosmykami, opadającymi mu na czoło. Zobaczywszy te wielkie różowe oczy Psyche, nie odmówił mu. Nie potrafił.
-No więc… -zaczął- Dziś siedzieliśmy razem na chemii, więc skorzystałem z okazji i zaprosiłem ją na małe spotkanie, w jej ulubionej kawiarni. Potem mamy iść do kina, na jakiś dramat romantyczny. Nie bardzo je lubię, ale skoro ona chce go zobaczyć, to już z nią pójdę
-Och, to świetnie. Ale wiesz, takie filmy są bardzo ciekawe, wbrew pozorom. Na pierwszą, romantyczną randkę nadaję się idealnie. Nie zapomnij o czerwonej róży! Będzie jej miło, jeśli taką dostanie. Dziewczyny to lubią –wyszczerzył się do przyjaciela. Czy Psyche autentycznie cieszył się z małych sukcesów Tsugaru z dziewczyną, ciężko było ocenić. Sprawiał wrażenie osoby bardzo tajemniczej, zagadkowej, świetnie udającej to, co chciały udać. Lecz byli przyjaciółmi. Nie okłamałby go w żadnej kwestii.
Zazdrość jest okropnym uczuciem. Tak wrażliwa istota jak Psyche, nie powinien w ogóle go doświadczać. Nie pasowało to do niego. Wrodzona łagodność i radość – to były cechy najbardziej oddające charakter tego drobnego osobnika.
W oczach Tsugaru.

W oczach Shizuo.